Spokojny Sebastian M. słuchał zeznań świadków. Padły wstrząsające słowa
Oskarżony o spowodowanie śmiertelnego wypadku śmiertelnego na A1 Sebastian M. wysłuchał kolejnych zeznań świadków. - Widziałem, że samochód pali się w środku, w kabinie. Ogień był bardzo duży. Gaszenie nie miało sensu - mówił mężczyzna, który widział kię z trzyosobową rodziną. Zeznawali też pasażerowie, którzy jechali z M. w aucie.
W czwartek (6 listopada) odbyła się kolejna rozprawa Sebastiana M. 34-latek oskarżony jest o spowodowanie śmiertelnego wypadku na autostradzie A1 pod Piotrkowem Trybunalskim. Z ustaleń śledczych wynika, że we wrześniu 2023 roku prowadzone przez niego BMW uderzyło w osobową Kię. W zdarzeniu zginęła trzyosobowa rodzina.
Według śledczych, pojazd Sebastiana M. jechał ponad 300 km/h. Ustalenia prokuratury potwierdzają świadkowie, którzy zeznają na procesie. Kierowca, którego chwilę wcześniej miał wyprzedzać oskarżony twierdzi, że "BMW jechało z ogromną prędkością".
Świadek, który widział palącą się Kię chwilę po zdarzeniu, opisał, że widok po wypadku był wstrząsający. Mężczyzna doskonale wiedział, że nie ma szans na ratunek.
Rozległ się huk. Weszli siłą. Policja pokazała nagranie
Jechałem ok. 140 km/h. BMW, które mnie wyprzedzało jechało ok. 100 km/h więcej. Chwilę później zobaczyłem błysk. Wiedziałem, że doszło do wypadku. Zobaczyłem inne auto. Paliło się, stało odwrócone do kierunku jazdy, przodem do mnie. Staliśmy przed nim w odległości ok. 15 metrów. Konsternacja. Nie wiedzieliśmy, co robić. Wiedziałem, że jest za późno na ratunek - powiedział naoczny świadek zdarzenia.
Mężczyzna zeznał, że osobowa kia "paliła się w środku, w kabinie", a nie na zewnątrz. Wskazał, że płomienie były intensywne, a ogień rozprzestrzeniał się.
Chciałem początkowo gasić to auto, ale stwierdziłem, że to nic nie da. Poprosiłem tylko koleżankę, żeby zadzwoniła po 112, po służby - opisał widok po zdarzeniu mężczyzna.
Świadek wskazał, że obok palącej się Kii stało drugie auto. Według mężczyzny "miało rozwalony przód i otwartą klapę bagażnika". Pytany przez sąd wskazał, że "było to najprawdopodobniej BMW".
Wcześniej zeznań odmówił ojciec oskarżonego, Jarosław M. Mężczyzna potwierdził jednocześnie, że chce uczestniczyć w procesie w roli obserwatora.
Tak zeznawali pasażerowie, którzy podróżowali z Sebastianem M.
Swoje zeznania złożyli też Arkadiusz N. oraz Patryk K. Mężczyźni jechali BMW wraz Sebastianem M. Początkowo K. wnioskował o wyłączenie jawności jego zeznań, ale sąd na to się nie zgodził.
Podczas składania wyjaśnień, Patryk K. podkreślał, że "był pod wpływem alkoholu" i "niewiele pamięta". Na pytanie mec. Katarzyny Hebdy, czy Sebastian M. jest dobrym kierowcą, zdecydowanie stwierdził, że "jego zdaniem M. bardzo dobrze prowadzi samochód". Podkreślił jednak, że nie jechał wcześniej autem z oskarżonym.
Uprzedzając pytania: nie wiem, z jaką prędkością poruszał się Sebastian M., czyli kierowca BMW. Nie wiem, jak doszło do wypadku. Nie widziałem go. To, co utknęło w mojej głowie, to fakt, że do chwili uderzenia czułem nieokreślony spokój, który został zakłócony przez słowa Sebastiana "co ku..." albo "o ku...". Bezpośrednio po tym poczułem uderzenie - powiedział w sądzie świadek.
Arkadiusz N. również chciał wyłączenia swoich zeznań. Stwierdził, że "otrzymuje groźby ze strony przedstawicieli prasy". W tym przypadku sędzia Renata Folkman również nie zgodziła się z wnioskiem świadka.
Pamiętam tylko urywki. Nie wiedziałem, dokąd jedziemy [...]. Z opowieści Sebastiana M. i Patryka K. wynika, że w momencie zderzenia przeleciałem do przodu i wylądowałem na Sebastianie M. i Patryku K. Dopiero z mediów dowiedziałem się, że był to wypadek samochodowy. Zderzyliśmy się z innym autem. Tylko z mediów wiem, z jakim, że to była Kia - powiedział Arkadiusz N.
N. przekazał, że "uważa Sebastiana M. za dobrego kierowcę, a sama sytuacja jest dla niego trudna". Nie był jednak w stanie wyjaśnić, jak doszło do wypadku. W trakcie zeznań, które składał w trakcie postępowania przygotowawczego przyznał, że nie zapiął pasów bezpieczeństwa w trakcie jazdy.
Z tego co wiem, Sebastian dzwonił też do swojego taty. Podobno Jarosław M. przyjechał też na miejsce wypadku. Nie mam jednak pewności, czy tak było - mówił w trakcie postępowania przygotowawczego Arkadiusz N.
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl