Od brutalnego zabójstwa w Grodzisku Mazowieckim minęło kilka tygodni. W piątek, 6 grudnia, około godz. 22.40 Marcin M. robił zakupy w Żabce. Towarzyszyła mu dziewczyna. Przed sklepem na parę czekał już Marcin S. Między dwoma mężczyznami doszło do awantury, która miała dramatyczny przebieg.
W pewnym momencie Marcin M., miał wyciągnąć nóż i zadać kilka ciosów Marcinowi S. - w brzuch, w ręce i w klatkę piersiową. Życia mężczyzny nie udało się uratować. Napastnik i jego dziewczyna mieli uciec, zostawiając rannego Marcina S. na środku ulicy. Policja zatrzymała parę jeszcze tej samej nocy.
Marcina M. przewieziono do szpitala psychiatrycznego, gdzie został przesłuchany. Mężczyzna usłyszał zarzut zabójstwa i czeka na proces. Słowa jego bliskich rzucają nowe światło na tę tragedię.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rodzina podejrzanego przerywa milczenie
Rodzina podejrzanego twierdzi, że konflikt między mężczyznami trwał od dłuższego czasu. Z ich relacji wynika, że Marcin S. i jego znajomi wielokrotnie grozili Marcinowi M. oraz jego rodzinie.
To nie było zwykłe nieporozumienie. Ten Marcin S., który nie żyje już wcześniej straszył naszego Marcina. Próbował go dorwać razem z kolegami. Grozili nie tylko jemu, ale całej naszej rodzinie. Straszyli też mamę, że zginie. Nie mieliśmy i nie mamy spokoju — mówią bliscy podejrzanego w rozmowie z "Faktem".
Jak twierdzą, przed tragicznym zdarzeniem działy się niepokojące rzeczy — kilku mężczyzn uzbrojonych w maczety wielokrotnie pojawiało się pod blokiem.
Wystawali pod klatką z ogromnymi nożami, wchodzili do bloku i robili zadymę, a potem my obrywaliśmy od sąsiadów, że nie ma spokoju. Raz nawet doszło do pożaru. Boimy się wychodzić z domu. Mama praktycznie nigdzie się nie rusza z mieszkania w obawie o swoje życie — twierdzą rozmówcy dziennika.
Opisane przez rodzinę mężczyzny incydenty miały być zgłaszane na policję, ale nie przyniosło to rezultatów. Bliscy M. czują się zastraszani i pozostawieni samym sobie.
Siostra: "był zdesperowany i bronił się"
Siostra Marcina M. w rozmowie z "Faktem" podkreśla, że jej brat nie miał zamiaru nikogo skrzywdzić. Twierdzi, że działał w obronie własnej, gdy został zaatakowany.
To, co wydarzyło się tego wieczoru było nieprzewidziane. Stała się tragedia, ale znam go na tyle i wiem, że on nie chciał go zabić. Wiem, że oni w tym parku tam na niego czekali. Ten człowiek był przygotowany, żeby spuścić mu łomot. Chwilę wcześniej ściągnął kurtkę, a potem ruszył w jego stronę. Ten w trakcie bójki, wyciągnął nóż i go ugodził. To był odruch obronny. Był zdesperowany i bronił się — przekonuje kobieta.
Rodzina uważa, że Marcin M. jest ofiarą w tej sytuacji. Bliscy mężczyzny żyją w ciągłym strachu.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.