Postrzelono mnie z wiatrówki. Poczułem, że leci mi krew i tracę oko
Tępy odgłos uderzenia metalowym przedmiotem. Krew i ciecz wypływająca spod powieki. Pierwsza myśl? "Będę miał jedno oko". Tak wyglądały moje pierwsze chwile po tym, jak zostałem postrzelony z wiatrówki. Teraz trwa walka o wzrok i znalezienie sprawcy.
Światła na skrzyżowaniu ul. Warszawskiej z ul. Traugutta w Toruniu. 15 sierpnia 2025 roku. Ruchliwa droga prowadząca do centrum miasta. Stanąłem tam na moim niewielkim motocyklu, oczekując na "zielone". Szybka od kasku uniesiona. Gorąco. Nie dało się wytrzymać.
Nagle tępy odgłos. Metalowy przedmiot obił się o oczodół. Krew i nieznana mi ciecz wylała się spod powieki. Nie straciłem przytomności. Pomyślałem tylko, że "będę miał jedno oko". Wszystko działo się szybko. Nie było bólu. Adrenalina zaczęła działać.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
"Bastion Nawrockiego" o reparacjach. Mieszkańcy zabrali głos
Zepchnąłem motocykl z drogi. Stanąłem na chodniku, krzycząc "pomocy". Jakiś czas nikt nie reagował. Przechodnie patrzyli się na mnie jak na pijanego. Zatrzymał się mężczyzna. Ukraiński akcent. Roztrzęsiony powiedział, że oko jest na miejscu. - Nie będzie tak źle - pomyślałem. Wraz z innymi przechodniami wspomniany mężczyzna zatrzymał radiowóz.
Policjanci wezwali karetkę, trafiłem do szpitala w Toruniu. Tam diagnoza: jest źle. "Oko może zostać usunięte". Brak prawidłowej reakcji na światło, a o widzeniu nie było mowy. Decyzja: transport do Bydgoszczy na operację. Czas oczekiwania na karetkę dłużył się coraz mocniej. Pojawił się ból i zmęczenie.
Trafiłem na SOR w Szpitalu Uniwersyteckim nr 1 im. dr. Antoniego Jurasza Bydgoszczy. Nerwowa atmosfera na oddziale ratunkowym sprawiła, że przez głowę przeleciała myśl: "usuńcie mi to oko i wypuśćcie do domu".
Kilka milimetrów od tętnicy. Dostałem nowe życie
Rana rogówki z wypadnięciem tęczówki i ciała szklistego. Zaćma pourazowa. Rana twardówki. Wylew krwi do komory tylnej lewego oka. Wylew podsiatkówkowy. Ciało obce w oczodole lewym - czytam w rozpoznaniu urazu.
Lekarze z Bydgoszczy potwierdzili diagnozę. Oko może zostać usunięte, ale będą walczyć. Walczyli długo. Prawie 5 godzin z przygotowaniem. Rana wlotowa. Rana wylotowa. Szycie rogówki. Oko zbyt słabe, aby wyjąć "ciało obce". Zostało ze mną na kilka dni.
- Pani doktor, czy to może być śrut od wiatrówki? - pytam lekarkę, która operowała mnie jako pierwsza.
- Może mieć pan rację - odpowiada z zaskoczeniem w głosie.
Wtedy zaczęło mi się to układać w jedną całość. Po zabiegu opublikowałem wpis, w którym zaapelowałem o kontakt do świadków zdarzenia. Okazało się, że moje przypuszczenia były słuszne. Wiedziałem już, że zostałem postrzelony.
19 sierpnia. Druga operacja. Składanie oka "od zera". Doklejenie odwarstwiającej się siatkówki poprzez wtłoczenie oleju do gałki ocznej (witrektomia). Rozdrobnienie soczewki. Operacja zaćmy. Szycie twardówki, rogówki. Odszycie i ponowne przyszycie mięśnia, żeby ograniczyć ryzyko zeza. Do tego wyjęcie "ciała obcego", czyli pozostałości po śrucie. Łącznie prawie 10 godzin na stole operacyjnym.
Miał pan ogromne szczęście - mówi laryngolog, który wyciągnął śrut z oka. - Kilka milimetrów dalej, a śrut przebiłby panu tętnicę. Wykrwawiłby się pan na miejscu - tłumaczy lekarz.
Pokazuje mi zdjęcie wyciągniętego przedmiotu. To bez wątpienia śrut z wiatrówki. Od 15 do 19 sierpnia miałem go w oczodole. Dlaczego? Bo komuś przeszkadzał "odgłos motocyklistów".
Po operacji wróciła reakcja na światło. Wzrok? Do tego jeszcze daleka droga. Najpewniej czeka mnie przeszczep rogówki. Rokowania są ostrożnie optymistyczne. Dzięki reakcji bydgoskich lekarzy być może wszystko skończy się po mojej myśli. Taką mam nadzieję.
Policja? Był czas, aby zadziałać szybciej
Cały czas trwa śledztwo ws. znalezienia sprawcy. Czy zakończy się powodzeniem? Nie wiem. Działania są zakrojone szeroko, dogłębnie, ale niektóre z nich były opóźnione. Policjanci, którzy początkowo pracowali przy sprawie, zadziałali w mojej opinii opieszale. To ma konsekwencje teraz.
14 sierpnia przy ul. Warszawskiej padł pierwszy, zgłoszony strzał. Już wtedy można było zatrzymać osobę, która obrała motocyklistów za cel swojej "krucjaty". 15 sierpnia, po moim zdarzeniu dwóch policjantów rozmawiających z moją żoną oznajmiło jej, że sprawa ma charakter "losowy". Nie powiązania faktów. Nie podjęto natychmiastowej interwencji.
Przez trzy dni od zdarzenia milczałem. To wystarczający czas, aby złapać strzelca. 18 sierpnia doszło do kolejnego postrzału. Sprawca się nie wystraszył. Dopiero mój wpis i reakcja mediów nadała sprawie szybszego biegu.
Kolejnych poszkodowanych na razie nie odnotowano. Jestem z tego powodu szczęśliwy, bo reakcje moich kolegów z o2.pl i Wirtualnej Polski, innych dziennikarzy z kraju i moja mogły uratować komuś zdrowie i życie. Oby nie było już jednak za późno na znalezienie sprawcy.
Marcin Lewicki, dziennikarz o2.pl