Wraca sprawa dwóch tygodni, której niechlubnym bohaterem okazał się Polak, Tomasz J. Młody mężczyzna w towarzystwie obywatela Mołdawii uciekając przed rutynową kontrolą policji porzucił na stacji kolejowej płócienną torbę z materiałem wybuchowym.
Niemieccy funkcjonariusze w porzuconej torbie znaleźli około pół kilograma wysoce wybuchowego materiału TATP oraz dokumenty na polskie nazwisko. Saperzy zdetonowali wówczas ładunek w pobliskim parku. Huk, jak donoszą lokalne media niósł się na kilkaset metrów od miejsca wybuchu.
Czytaj także: Niemcy piszą o polskich rolnikach. I ich ciągnikach
Dziennik "Bild" informował, że funkcjonariusze po znalezieniu torby byli przekonani, że są w niej narkotyki. Chcieli nawet przeprowadzić próby na rodzaj substancji, kiedy w torbie zobaczyli charakterystyczny zapalnik.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Później podkreślali, że to tylko kwestia przypadku, że po upuszczeniu torby nie doszło do natychmiastowej eksplozji.
Dowód osobisty znaleziony przy ładunku wybuchowym został zgłoszony jako zagubiony w 2021 roku, oznacza to, że zamachowiec posługiwał się nieprawdziwym nazwiskiem.
Naprawdę to Tomasz J. 34-latek znany niemieckim służbom i deportowany z ich kraju jeszcze w 2015 roku. Jak donoszą niemieckie media, mężczyzna otrzymał wówczas trzyletni zakaz wjazdu do Niemiec, gdzie wrócił po latach.
Obecnie Tomasz J. jest podejrzewany o udział w serii włamań do bankomatów w Berlinie. Od 2022 roku ściga go także polski wymiar sprawiedliwości.