W takim stanie była Mirella ze Świętochłowic. "Dziury aż do kości"
Historia Mirelli ze Świętochłowic wstrząsnęła całą Polską. Kobieta przez 27 lat nie wychodziła z mieszkania. Jej rodzice twierdzili, że zaginęła. Sprawą zajęła się "Uwaga". - Była piękną dziewczyną w długich włosach. Kiedy teraz zobaczyłam ją, to byłam w szoku - mówi znajoma kobiety.
Pani Mirella ze Świętochłowic zniknęła w 1998 roku. Wówczas jej rodzice wypisali ją z liceum. Los kobiety nie był znany przez 27 lat. Aż do teraz. Nagle okazało się, że kobieta nie wychodziła z domu przez ponad ćwierć wieku. Policja ustala, czy to rodzice przetrzymywali kobietę czy może sama nie chciała opuścić czterech ścian.
Była piękną dziewczyną w długich włosach. Kiedy teraz zobaczyłam ją, to byłam w szoku. Z jednej strony miała łysą głowę. A jak się odwróciła to miała polepione włosy, takie dredy - mówi w rozmowie z "Uwagą" TVN pani Luiza, znajoma kobiety.
Jak twierdzi, Mirella miała problemy z prostymi rzeczami - takimi jak wchodzenie po schodach. Marek Planta, dyrektor szkoły podstawowej nr 8 w Świętochłowicach wspomina z kolei, że z 42-letnia obecnie kobieta nie sprawiała problemów wychowawczych, była "przeciętną, dobrą uczennicą". W liceum spędziła pół roku. Potem jej rodzice wypisali ją ze szkoły. To była ostatnia informacja na jej temat. W lipcu 2025 roku kobieta po 27 latach przebywania w domu w odosobnieniu trafiła do szpitala. Stało się to po tym, jak na miejsce wezwano służby, gdyż w mieszkaniu doszło do awantury. Jednak po dwóch miesiącach wróciła do rodziców.
Zeznania funkcjonariuszy na chwilę obecną nie potwierdzają, że pokrzywdzona była w tym mieszkaniu przetrzymywana siłą - mówiła dla "Faktu" prokurator Sabina Kuśmierska z prokuratury w Chorzowie.
Odkrycie w ogródkach działkowych. Niemowlę pod wpływem narkotyków
"Uwaga TVN" o sprawie Mirelli ze Świętochłowic
To, jak wyglądała pani Mirella po wyjściu z mieszkania, przechodzi ludzkie pojęcie.
Miała dziury aż do kości. Sepsa. Mirella powiedziała mi i mojemu partnerowi, że uratowaliśmy jej życie. Że zadzwoniliśmy na policję i ona stamtąd wyszła. Lekarz powiedział jej, że jeszcze parę dni i by jej nie było. Ona by umarła - twierdzi pani Luiza w rozmowie z "Uwagą".
Kobieta nie wiedziała, jak obsłużyć telefon, który chciały jej dać znajome, by mieć z nią kontakt. - "Co ja będę z nim robić?" - pytała. W sieci trwa zbiórka na rzecz pani Mirelli, którą założyły jej znajome. Celem jest jej leczenie i rehabilitacja. Jednak na ten moment 42-latka wróciła do mieszkania. Lekarz, który ją wypisał, nie chciał rozmawiać z "Uwagą". - Lekarz powiedział, że nie było przemocy - twierdzi pani Ola, znajoma Mirelli sprzed lat.
Policja ustala okoliczności sprawy. Mł. asp. Anna Hryniak z komendy w Świętochłowicach potwierdziła, że zgodnie z zeznaniami 42-latki nie było informacji o przetrzymywaniu wbrew woli. Ale pogotowie widzi sprawę inaczej.
Powiedziała tak, wychodząc razem z ratownikami do ambulansu, przemieszczając się. Że od 20 lat, po raz pierwszy jest na tej klatce schodowej i jak ona pięknie wygląda - powiedział "Uwadze" Łukasz Pach, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.
Sprawą zajmuje się także Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej w Świętochłowicach.