Tą sprawą żyli Polacy. 24-latek zaatakował nożem swoich rodziców
24-letni Mateusz G. zamordował rodziców w ich domu w Falenicy (woj. mazowieckie), a sąd, po opinii biegłych o całkowitej niepoczytalności umorzył postępowanie i zastosował detencję psychiatryczną.
Wtorkowy wieczór 17 października 2017 r. na zamkniętym osiedlu przy ul. Walcowniczej na warszawskiej Falenicy przerodził się w tragedię. Podczas rodzinnej awantury 24-letni Mateusz G. chwycił za nóż i śmiertelnie zaatakował oboje rodziców na oczach młodszego rodzeństwa.
Jak przypomina "Super Express", para zmarła z wykrwawienia, a śledczy zabezpieczyli na miejscu ślady oraz noże mogące być narzędziami zbrodni.
Z relacji sąsiadów wynikało, że mężczyzna był zamknięty w sobie, a rodzina uchodziła za poukładaną. Ojciec, Krzysztof, pracował jako inżynier konstruktor budowlany, matka Monika była pedagogiem w szkole podstawowej.
Zostali przyłapani na gorącym uczynku. Ogromne odkrycie w pow. kieleckim
Mateusz G. wcześniej studiował i, jak podawano, uczył się bardzo dobrze, jednak kilka lat przed tragedią porzucił naukę i krótko pracował w sieci fast foodów. W domu narastały napięcia, a rodzice mieli robić mu awantury.
Sam 24-latek miał później powiedzieć policjantom, że "wpadł w szał, bo nie mógł wytrzymać pretensji rodziców o to, że nic w życiu nie osiągnął". Według ustaleń, po kolejnym sporze z ojcem sięgnął po kuchenny nóż i zadał mu sześć ciosów. Matka zginęła, gdy próbowała ratować męża.
Policjanci zatrzymali sprawcę na miejscu. Badanie alkomatem wykazało trzeźwość, natomiast mężczyzna odmówił składania wyjaśnień i nie przyznał się do winy. Rodzeństwo, jako najbliższa rodzina, skorzystało z prawa do odmowy zeznań.
Śledczy odnotowali, że zachowanie zatrzymanego budziło wątpliwości "nieadekwatne do sytuacji".
Podczas przesłuchania był bardzo spokojny, jakby nic się nie stało. A przecież zginęli jego rodzice - relacjonowano w prokuraturze. Prokurator Saduś wskazywał na ustalenia sekcji. - Z raportu wstępnego wynika, iż obu ofiarom zadano kilka ran kłutych, które skutkowały obfitym krwawieniem, a w konsekwencji zgonem ofiar.
Kluczowa okazała się wielotygodniowa obserwacja psychiatryczna. Biegli uznali, że w chwili czynu Mateusz G. był całkowicie niepoczytalny.
Nie był zdolny do rozpoznania znaczenia swoich czynów ani do pokierowania swoim postępowaniem. Biegli rozpoznali u niego skomplikowane zaburzenia psychiczne − informował prokurator Saduś.
Jak podawała "Gazeta Wyborcza", w tle pojawiły się urojenia. Specjaliści odnotowali także, że mężczyzna "jest osobą o wysokim stopniu inteligencji" oraz że "zachodzi wysokie prawdopodobieństwo popełnienia podobnych bądź takich samych czynów w przyszłości".
Szpital zamiast więzienia
Po tej opinii prokuratura zawnioskowała o umorzenie postępowania i zastosowanie środka zabezpieczającego w postaci detencji. Sąd Okręgowy Warszawa-Praga przekazał, że zastosowano środek zabezpieczający w postaci umieszczenia mężczyzny w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym oraz utrzymano w mocy środek zapobiegawczy w postaci tymczasowego aresztowania-− do czasu rozpoczęcia wykonywania przez niego środka zabezpieczającego.
Wnioskowaliśmy do sądu o zastosowanie wobec podejrzanego środków o charakterze izolacyjnym z uwagi na wysoką szkodliwość czynów, których dopuścił się podejrzany - tłumaczyła prokuratura.
Mieszkańcy Falenicy przyjęli rozstrzygnięcie z niedowierzaniem, wskazując na dotychczasowy obraz rodziny.
Normalna rodzina. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że coś takiego może się u nich wydarzyć − mówił sąsiad z naprzeciwka. Monika i Krzysztof mieli po 49 lat, wychowywali troje dzieci i byli postrzegani jako spokojni, serdeczni i oddani bliskim.
Mateusz G. spędzi dalsze lata w izolacji w zakładzie psychiatrycznym.