To był dzień, w którym mieszkańcy Odolanów na warszawskiej Woli wstrzymali oddech. Nie było jeszcze wieczora, lecz za oknami było już ciemno, kiedy 14-letni Maksym, jak co dzień, przechodził przez ulicę po pasach. Los chciał, że trafił na kierowcę, który, mimo braku uprawnień do prowadzenia pojazdów, wsiadł "za kółko" i stało się najgorsze.
Sprawca wypadku zbiegł z miejsca zdarzenia, lecz został zatrzymany dzień później. Okazał się nim 43-letni Andrzej K. Dziennikarze "Uwaga TVN" przekazali, że mężczyzna utracił prawo jazdy przez jazdę pod wpływem alkoholu. - Wiedziałam, że to musiało stać się na pasach. Maksym nigdy nie przeszedłby przez jezdnię w innym miejscu. Był tego nauczony od małego - mówiła Swietłana, mama 14-letniego Maksyma.
To tu zginął 14-letni Maksym. Ludzie wciąż przychodzą na miejsce zdarzenia
Zdruzgotana kobieta przyznała, że zawsze marzyła o posiadaniu dwójki dzieci. Poza Maksymem jest matką sześcioletniej córeczki. Na pytanie o wyrok dla sprawcy wypadku, odpowiedziała: "Powinien dostać sprawiedliwą karę, jaką przewiduje polskie prawo. Nie można tego tak zostawić. Tu zginęło dziecko".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czytaj też: Skazali go, choć wyrok był poszlakowy. Odsiedział już rok za współudział w kradzieży 3 mln
Udaliśmy się na miejsce zdarzenia. To ruchliwe miejsce, gdzie codziennie poruszają się setki samochodów i tysiące przechodniów. Obecnie przejście dla pieszych jest w kolorze żółtym i pełni funkcję zastępczą na czas trwających remontów przy sąsiedniej ulicy Jana Kazimierza.
Pod drzewem, obok którego zginął 14-letni Maksym, przybyło wiele zniczy oraz kwiatów. Ludzie przynoszą także pluszaki, ale też rozmaite butelki z napojami i inne produkty spożywcze, które na pierwszy rzut oka, wyglądają jak odpadki. Prawdopodobnie pełnią funkcję symboliczną.