Zaskakujące śledztwo w sprawie śmierci Jolanty K. rozpoczęło się niezwykle spokojnie, ponieważ 10 stycznia b.r., kiedy służby otrzymały zgłoszenie o wypadku kolejowym w Mezowie na Pomorzu. Po przyjeździe na miejsce okazało się, że pociąg przewozów regionalnych uderzył tam w samochód, w którym znajdowała się ciało 31-latki.
Początkowo śledczy uznali to za zwykły wypadek, jednak po szczegółowych oględzinach znaleziono podejrzane ślady krwi w bagażniku zniszczonego auta. Od tego momentu zmieniła się kwalifikacja śledztwa i rozpoczęły się poszukiwania zabójcy Jolanty K. Jak się okazało, zbrodni najprawdopodobniej dokonał mąż ofiary, który zaczaił się na nią przed jej salonem piękności.
Wywiązała się między nami kłótnia. Jola wyciągnęła telefon, chciała zadzwonić po policję. Chwyciłem za młotek i zadałem trzy, cztery ciosy, po których żona klęknęła. Zabrałem telefon, wyszedłem przed salon i tam go zniszczyłem. Po chwili wróciłem do salonu — odczytywała 8 listopada wyjaśnienia oskarżonego sędzia Danuta Blank cytowana przez Fakt.
Kiedy kobieta leżała, mężczyzna miał jeszcze kilkukrotnie kopnąć ją i zadać jej około 11 ciosów nożem. By odsunąć od siebie podejrzenia, postanowił potem upozorować jej śmierć na torach, wkładając złoki za kierownicą auta postawionego na torach.
W trakcie śledztwa Tomasz K. jeszcze kilkukrotnie zmieniał swoje zeznania. Ostatecznie stanął przed sądem, gdzie odmówił składania wyjaśnień. Mimo to w trakcie procesu przesłuchano świadków, w tym także siostrę oskarżonego, która miała podać przełomowe zeznanie.
Uważałam, że Tomasz nie zasługuje na taką dziewczynę jak ona. Była za dobra dla niego. Szkoda mi jej było. Obawiałam się, że może doznać różnych sytuacji z jego strony – powiedziała w trakcie procesu.